Stosunki polsko-niemieckie kształtowane są przez wzajemne rozczarowania. My jesteśmy rozczarowani np. projektem Nord Stream 2, Berlin z kolei sygnałami z Warszawy, że dotychczasowe miejsce w Europie nie zaspokaja naszych ambicji - mówi Marek Cichocki.
Jakie powinny być nasze oczekiwania w stosunku do efektów piątkowej wizyty premier Beaty Szydło w Berlinie? Czy to może być przełom dla tego, jak odbierany jest polski rząd przez media i polityków zachodniego sąsiada Polski?
Marek Cichocki, ekspert ds. niemieckich, prof. Collegium Civitas: Myślę, że - podobnie zresztą, jak miało to miejsce w przypadku wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w Niemczech - wizyta pani premier będzie przyjęta w Niemczech bardzo dobrze i wszyscy w Niemczech będą przez pewien czas bardzo tym faktem zdziwieni. Premier Szydło jest, w mojej ocenie, bardzo rzeczowym i konkretnym politykiem, i takie też - rzeczowe i konkretne - będą jej rozmowy z niemieckimi partnerami.
Obawiam się jednak zarazem, że na dłuższą metę żadnego przełomu nie będzie. Wkrótce po wizycie prezydenta Dudy z jakichś dziwnych powodów uruchomiły się te wszystkie niedobre mechanizmy nakręcania w mediach emocji, które niweczą jakiekolwiek pole uprawiania racjonalnej polityki. I to może się niestety powtórzyć.
Przeczytaj: Jak Berlin podchodzi do wizyty premier Szydło?
To dobrze pokazuje pewien dramat który mamy w relacjach polsko-niemieckich. Jeżeli przenieść je na poziom rzeczowych rozmów politycznych, to okazuje się, że mamy do czynienia z pewnym katalogiem różnic i rozbieżności interesów - związanych np. z bezpieczeństwem, energetyką czy polityką europejską - które jesteśmy w stanie wspólnie przepracowywać i znajdować lepsze lub gorsze kompromisy. Jest bardzo wiele obszarów, gdzie nasza współpraca mogłaby mieć bardzo merytoryczny charakter i przynosić korzyści całej UE. Wydaje mi się, że po stronie polskiego rządu jest generalnie gotowość, żeby w ten właśnie sposób ze sobą rozmawiać.
Z czego w takim razie wynika to szczególne napięcie - wyrażające się m.in. w licznych krytycznych opiniach ze strony niemieckich mediów i polityków dotyczących sytuacji w Polsce po zmianie władzy - pomiędzy obozem rządzącym w naszym kraju a kręgami opiniotwórczymi w Niemczech?
Trudno ten problem jednoznacznie wyjaśnić, ponieważ trudno dziś w stosunkach polsko-niemieckich oddzielić sferę twardych interesów i konkretnych faktów politycznych od percepcji, interpretacji i uprzedzeń.
Istotnym czynnikiem w stosunkach polsko-niemieckich pozostaje historia. Niemcy bardzo by chcieli mieć tę przeszłość w relacjach z Polską przezwyciężoną, chcieliby sytuacji, w której ona w zasadzie przestałaby mieć znaczenie, co z kolei z punktu widzenia Polski jest niemożliwe.
Bardzo ważnym elementem tych relacji jest też obustronne rozczarowanie. W Polsce źródłem rozczarowania jest polityka Berlina prowadzona "ponad naszymi głowami", np. projekt Nord Stream 2. Z kolei Warszawa rozczarowuje Niemców sygnalizując, że dotychczasowe miejsce w Europie nie zaspokaja jej ambicji, odchodząc od uprawianego przez ostatnie 8 lat modelu polityki zagranicznej, w którym relacje z Niemcami stanowiły absolutny priorytet, na rzecz koncepcji dowartościowujących stosunki ze środkowoeuropejskimi partnerami czy Wielką Brytanią.
Ale niemiecka polityka jest dla Polski i jej regionu rozczarowująca nie tylko dlatego, że ignoruje nasze oczywiste interesy, tak jak w przypadku Nord Streamu, ale również dlatego, że czujemy, że niemiecką politykę w stosunku do nas kształtują czynniki kulturowe. To sprawia, że nasze relacje wciąż nie są normalne. Berlin daje nam do zrozumienia, że nie jest gotowy współpracować z każdym demokratycznie wybranym rządem polskim, tylko kieruje się oczekiwaniami, wymogami i warunkami wstępnymi, których w relacjach z Francją czy z Wielką Brytanią na pewno nie stawia.
A w relacjach z Grecją?
Grecja jest dobrym przykładem, na którym można przestudiować słabości i błędy niemieckiej polityki europejskiej. Zwłaszcza od czasu wybuchu kryzysu strefy euro, kiedy Berlin wziął na siebie pozycję lidera, Niemcy skonfliktowały się z wieloma państwami europejskimi. Niemieckie przywództwo okazało się w wielu wymiarach nieskuteczne, a czasami wręcz przeciwskuteczne, tak jak w przypadku kryzysu migracyjnego. Coraz głośniej mówi się o tym, że niemieckie przywództwo, zamiast przynosić rozwiązania problemów, z którymi zmaga się UE, generuje kolejne. Te napięcia z innymi państwami UE narastają - widać to w relacjach z Włochami, Wielką Brytanią, państwami skandynawskimi, nawet z Francją. Różnica - może z wyjątkiem Włochów czy właśnie Grecji - polega jednak na tym, że w żadnej z pozostałych relacji poczucie kulturowej wyższości nie odgrywa istotnej roli.
Kulturowej wyższości?
Tak. To właśnie na niewypowiedzianym poczuciu cywilizacyjno-kulturowej wyższości zasadzają się przede wszystkim niemieckie stereotypy w stosunku do Polski - i całego regionu Europy Środkowej. To stary, silnie zakorzeniony rys niemieckiej tradycji myślenia o krajach leżących pomiędzy nimi a Rosją, choć w różnych momentach historycznych wyrażał się on silniej lub słabiej, był mniej lub bardziej wyeksponowany.
Przeczytaj: Negocjacje z Rosją w sprawie transportu nadal trwają
Dzisiaj mamy taki moment, kiedy ten nieco pogardliwy stosunek do naszej części Europy jest znów bardziej obecny w kulturze i debacie publicznej Niemiec. Przez pryzmat tych uprzedzeń opisuje się m.in. w niemieckich mediach polską scenę polityczną, polską politykę zagraniczną oraz zmiany polityczne, jakie zachodzą wewnątrz Polski. Zmianom tym odbiera się racjonalność, ignoruje się decyzje wyborców i ich motywy, nie analizuje się polskiej polityki, jej procesów, jako odzwierciedlenia pewnych interesów czy wyniku określonych kalkulacji, tylko ocenia się z góry jako zjawisko irracjonalne, wyraz cywilizacyjnej niższości Polaków.
Jakie są praktyczne konsekwencje takiego myślenia?
Z niemieckiej perspektywy kraje naszego regionu cały czas nie wybiły się na samodzielność. Jesteśmy traktowani przez Berlin w szczególny sposób. Sytuacja, w której wyborcy polscy czy węgierscy dokonują autonomicznych decyzji o swojej przyszłości i te decyzje okazują się niezgodne z wyobrażeniami strony niemieckiej, to odruch strony niemieckiej jest taki, żeby uznać te wybory za wyraz niedojrzałości.
To poczucie wyższości wiąże się w naturalny sposób ze - świadomym lub nie - traktowaniem Europy Środkowo-Wschodniej jako niemieckiej sfery wpływu oraz odpowiedzialności. Stawia to Berlin w opozycji do wszelkich dążeń państw i rządów tego regionu do wzmacniania swojej podmiotowości w ramach UE. Podsumowując: po stronie niemieckiej mamy problem z uznaniem Europy Środkowej jako podmiotu, pewnej ugruntowanej już rzeczywistości społecznej, politycznej i ekonomicznej, z którą po prostu trzeba - w ramach UE i NATO - prowadzić partnerskie relacje, które unikałyby niepotrzebnych nikomu konfliktów emocjonalnych.
Czy pomocne dla wyjaśnienia niemieckiego stosunku do państw Europy Środkowo-Wschodniej byłoby pojęcie misji? Czy Niemcy czują się zobowiązane do propagowania i ochrony w naszym regionie wartości demokratycznych - trochę podobnie, jak deklaruje to Polska formułując priorytety swojej polityki wschodniej?
Pamiętajmy, że Niemcy same przez wiele lat po wojnie były pod specjalnym nadzorem. Dzisiaj chciałyby być nauczycielem całej Europy. O wiele trudniej być Niemcom nauczycielem dla Anglików czy Francuzów, łatwiej tę rolę odgrywać wobec narodów i państw Europy Środkowej.
A może źródeł politycznej nierównowagi pomiędzy Europą Środkowo-Wschodnią a Niemcami należy szukać raczej w naszej relatywnej słabości gospodarczej i w zależnościach, jakie wiążą nas z silniejszym pod tym względem sąsiadem?
Nasza słabość jest bardzo istotnym czynnikiem kształtującym relacje z Niemcami. Skrywamy ją często pod głośną retoryką podmiotowości, która być może dodaje nam pewności siebie, ale ma mizerne konkretne skutki. Niemiec nie można traktować jako hegemona, bo to zwalnia nas wtedy z samodzielnego działania. Nie można także ignorować Niemiec, bo są one największym europejskim potencjałem, który zachowuje największy pozytywny oraz negatywny wpływ na Europę i nasz region. Powinniśmy traktować Niemcy jako pole własnej polityki.
Z drugiej strony akurat rząd w Berlinie wydaje się zachowywać w wypowiedziach na temat Polski względną powściągliwość.
To prawda, że w ostatnim czasie to media i politycy niepełniący stanowisk w rządzie kanclerz Angeli Merkel w największym stopniu ulegają opisanym wcześniej uprzedzeniom. Nie zmienia to jednak faktu, że jak rozmawia się z ludźmi z administracji rządowej, to mamy u nich w najlepszym wypadku do czynienia z podejściem, że rządy PiS w Polsce "trzeba przeczekać". "Zmienił się w Warszawie rząd, nie możemy nic na to poradzić, więc musimy ten zły czas przeczekać".
I to też pokazuje bardzo wyraźnie, jak bardzo nienormalna jest to polityka. Relacje polsko-niemieckie nie mogą być zbudowane na tym, że jedna strona będzie "przeczekiwać" drugą stronę tylko dlatego, że nie potrafi zaakceptować faktu, że do władzy doszła inna niż przez poprzednie 8 lat formacja polityczna, która kieruje się innymi celami i innymi wyobrażeniami, jak Polska powinna funkcjonować. Te relacje będą normalne wtedy, gdy uniezależnią się od zmian politycznych po obu stronach.
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Polityka polsko-niemiecka w dzień przed wizytą Beaty Szydło w Berlinie