• Rząd nie miał zwyczajowych 100 dni spokoju - uważa politolog Jacek Reginia-Zacharski.
• PiS skupiło się głównie na inicjatywach poselskich dotyczących sfery politycznej - uważa politolog Ewa Marciniak.
• Pierwsze sto dni rządu PiS to w znacznej mierze "chaotyczna rewolucja" - uważa politolog Norbert Maliszewski.
Rząd Beaty Szydło nie miał zwyczajowych 100 dni spokoju i część swojego wysiłku musiał skierować na administrowanie kryzysami, z którymi miał do czynienia od samego początku urzędowania - uważa politolog z Uniwersytetu Łódzkiego Jacek Reginia-Zacharski.
"Nie przypominam sobie rządu, który by startował w gorszej atmosferze. Jeszcze przed zaprzysiężeniem pojawiały się apele o pierwsze 100 dni spokoju. Oczywiście, ten rząd tego nie miał i to też powinno być brane pod uwagę przy jego ocenach" - powiedział politolog.
Jak ocenił, chyba nikt z polityków PiS nie przewidywał, że w pierwszych miesiącach urzędowania dojdzie do takich problemów choćby w związku ze sporem wokół Trybunału Konstytucyjnego. Dlatego - jego zdaniem - ogromna część wysiłku rządu musiała pójść na administrowanie kryzysami w obszarach, w których tego nie zakładano.
"Jak na taką skalę trudności ten rząd całkiem przyzwoicie sobie radzi, jeżeli chodzi o realizację programu, który ma na celu głęboką przebudowę państwa" - stwierdził.
Jak dodał, PiS nie ukrywało, że będzie dążyć do bardzo głębokich zmian. "One się dokonują. Można spierać się o formułę tych zmian i elegancję posunięć. Można mieć wiele uwag i zastrzeżeń, niemniej to nie jest tak, że PiS realizuje coś co można było zakładać w kampanii, że nie będzie tego robiło" - powiedział.
Zdaniem eksperta, tym co najbardziej rozczarowało była komunikacja, ponieważ nie sposób powiedzieć, że ten rząd nie miał żadnych osiągnięć, natomiast jakość informacji o jego działaniach jest bardzo słaba.
Za takie osiągnięcie uznał zrealizowanie zapowiadanego w kampanii wyborczej programu 500 plus. Jak ocenił, ustawa - zakładająca wypłatę od kwietnia świadczeń wychowawczych w wysokości 500 zł na drugie i kolejne dziecko, a w mniej zamożnych rodzinach również na pierwsze - to pierwszy tego typu projekt demograficzny.
Politolog powiedział też, że trudno oceniać jak ten program wpłynie w przyszłości na sytuację demograficzną, ale wprowadzenie go powinno przynieść Zjednoczonej Prawicy mocne efekty w wymiarze politycznym.
W jego opinii, pozytywnym zaskoczeniem jest również aktywność rządu w kwestiach bezpieczeństwa i polityki zagranicznej, bo sprawy międzynarodowe pojawiały się w kampanii parlamentarnej w znikomym stopniu.
Według Regini-Zacharskiego trudno jeszcze oceniać część działań obecnej władzy, bo jest to "konstrukcja w procesie". Jak przypomniał, czekamy np. na wydanie przez Komisję Wenecką opinii ws. nowelizacji ustawy o TK i "ciągle mamy niepozamykane sytuacje w UE i Radzie Europy".
Ewa Marciniak
Wbrew zapowiedziom wygłoszonym przez premier Beatę Szydło w expose, w ciągu 100 dni od objęcia władzy PiS skupiło się głównie na inicjatywach poselskich dotyczących sfery politycznej, a nie reformach o charakterze socjalnym - uważa politolog dr hab. Ewa Marciniak.
Ekspertka z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego oceniła, że premier nakreśliła w swoim expose niezwykle ambitny plan na pierwsze 100 dni rządów PiS, którego clou miały być reformy o charakterze społecznym, adresowane do elektoratu socjalnego tej partii. Jako sprawy do realizacji w tym okresie Szydło wymieniła: wprowadzenie dodatku 500 zł na dziecko, obniżenie wieku emerytalnego, podniesienie minimalnej stawki za godzinę pracy i kwoty wolnej od podatku oraz wprowadzenie bezpłatnych leków dla seniorów.
Zdaniem politolog, mimo tych zapowiedzi rządząca partia skoncentrowała się jednak na sferze politycznej, a nie socjalnej. "Było to raczej +100 dni PiS+, a w mniejszym stopniu 100 dni rządu Beaty Szydło. To był czas, który zdominowały inicjatywy poselskie dotyczące zmian systemowych. Gdyby nie to, że projekt 500 plus, to można by w sposób jeszcze bardziej zdecydowany powiedzieć o dominacji posłów PiS niż rządu" - oceniła.
Według Marciniak, w czasie pierwszych 100 dni rządu należy odnotować wystąpienie Szydło w Parlamencie Europejskim. Ekspertka określiła je jako "zapowiedź możliwości prowadzenia zdecydowanej polityki, zarówno zewnętrznej jak wewnętrznej".
"Warto podkreślić, że były momenty takie jak wystąpienie w Brukseli, w którym obroniła się jako premier, lider polityczny, osoba mająca poglądy na to, co w Polsce się dzieje i potrafiąca w sposób zdecydowany tych poglądów bronić" - wyjaśniła.
Politolog przyznała natomiast, że jej ocena kompetencji przywódczych Szydło wobec własnych ministrów "jest o wiele bardziej umiarkowana". Jak mówiła dlatego, że widać przede wszystkim aktywność poszczególnych ministrów z tych resortów, które mają związek z problematyką, jaką aktualnie zajmują się posłowie.
Marciniak określiła obecną radę ministrów jako "drużynę w procesie budowania", bo - w jej ocenie - jest to grupa osób, które "bardziej są niezależnymi ministrami niż członkami rządu Beaty Szydło".
Jak zauważyła, sondaże wskazują na utrzymujące się, stosunkowo wysokie poparcie dla rządu i PiS, które jest w dalszym ciągu liderem wśród partii politycznych. Przypomniała, że w badaniach opinii społecznej rząd popiera ok. 35 proc. badanych, ale ma on niemal tyle samo krytyków. "Utrzymać po 100 dniach względnie stabilne poparcie, to jest jakieś osiągnięcie. Tyle, że ambicje były większe" - stwierdziła.
Za istotne uznała również to, że w tym czasie "na niespotykaną skalę" została zmobilizowana opozycja nie parlamentarna a obywatelska. "Jakby nie było jest to rezultat działań polityków PiS" - mówiła.
W jej ocenie, rządząca partia nie może przymykać oczu na kształtującą się opozycję obywatelska, jeśli myśli o wygraniu kolejnych wyborów. Natomiast - jak mówiła - wśród polityków PiS obecnie przeważa raczej narracja, że wszyscy, którzy się nimi nie zgadzają albo nie rozumieją tej polityki albo są przeciwni dobrej zmianie. "To nie jest retoryka, która rozszerza poparcie. Raczej zamyka je na poziomie wypracowanym w kampanii wyborczej" - tłumaczyła Marciniak.
Norbert Maliszewski
Pierwsze sto dni rządu PiS to w znacznej mierze "chaotyczna rewolucja", która przysłoniła pozytywne projekty społeczno-gospodarcze - uważa politolog dr hab. Norbert Maliszewski. W jego ocenie rząd rozpoczął już jednak kontrofensywę, która ma poprawić ten obraz.
Zdaniem politologa i specjalisty ds. marketingu politycznego z Uniwersytetu Warszawskiego, strategia rządzącej partii miała polegać na przeprowadzeniu najtrudniejszych zmian w pierwszych miesiącach po przejęciu władzy. Rząd liczył, że w tym okresie wyborcy dadzą mu kredyt zaufania, a ewentualne straty poparcia uda się potem odzyskać, dzięki realizacji takich wyborczych obietnic jak program 500 plus.
Jak powiedział, elementami strategii zaplanowanej przez prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego było przeprowadzenie "swoistej rewolucji" - maksymalne poszerzenie zakresu władzy i wymiana elit politycznych. Spór polityczny wywołany realizacją tej strategii przysłonił działania rządu w zakresie polityki społeczno-gospodarczej.
Według Maliszewskiego, PiS zależało na szybkim podporządkowaniu wszelkich instytucji, bez oglądania się na styl tych działań, co zwłaszcza względem Trybunału Konstytucyjnego było postrzegane jako sprzeczne ze standardami demokracji. Politolog ocenił również, że hasło wymiany elit politycznych było zrozumiałe głównie dla elektoratu tej partii, natomiast większość społeczeństwa odebrała zmiany w spółkach skarbu państwa, urzędach czy mediach publicznych wyłącznie jako ruchy kadrowe, a nie znaczącą zmianę jakościową tych instytucji.
"To jest rewolucja chaotyczna w tym sensie, że Polacy spodziewali się przede wszystkim realizacji obietnic socjalnych. Kampania wyborcza była na tym skoncentrowana, na tej komunikacji związanej z Beatą Szydło. A mieli do czynienia z konfliktem politycznym, za którym nie przepadają, zarządzaniem przez ten konflikt" - wyjaśnił.
Zdaniem eksperta, zwłaszcza spór o TK doprowadził do społecznego rozłamu. Jak przypomniał, według sondaży (Ariadna) rząd ma ok. 34 proc. sympatyków i 40-50 proc. krytyków. Takie poparcie dla rządu oznacza - według niego - "syndrom oblężonej twierdzy", zamykanie się w twardym elektoracie PiS. Zastrzegł jednak, że kryzys zaufania wywołany niezadowoleniem z działań wokół TK nie jest jeszcze tak silny jak w 2007 r., kiedy PiS oddawało władzę.
Ekspert ds. marketingu politycznego uznał, że powodem chaosu było to, że "tak naprawdę są trzy ośrodki władzy" - prezes PiS, prezydent i szefowa rządu. Jak mówił, wydaje się, że premier Szydło ze względu na niezbyt silną pozycję w małym stopniu koordynuje decyzje podejmowane przez poszczególnych ministrów a ministrowie Ziobro czy Macierewicz prowadzą własną politykę.
Maliszewski ocenił, że po pierwszym okresie chaosu rząd przed ok. miesiącem zdecydował się przystąpić do kontrofensywy, związanej z realizacją zapowiadanych przed wyborami programów socjalnych. Jego zdaniem można spodziewać się, że po błędach komunikacyjnych będzie to wymierne i najbardziej korzystne posunięcie wizerunkowe.
"Problem z tymi projektami polega na tym, że zaczął je dotykać tzw. syndrom kwaśnych winogron, są coraz gorzej postrzegane. Program 500 plus cieszył się wcześniej poparciem 75 proc. wyborców, a teraz ma tylko 41 proc. zwolenników, więc przyjęcie go może pozwolić na to, żeby powróciła wiarygodność jego realizacji. Jeśli przysłowiowy Kowalski będzie miał już w portfelu pieniądze, to być może PiS znowu poszerzy elektorat, bo część apolitycznych centrowych wyborców w czasie tych 100 dni utracił" - mówił politolog.
Jego zdaniem błąd komunikacyjny rządu polegał na tym, że nie wiadomo było, czemu miała służyć "chaotyczna rewolucja" w pierwszych tygodniach po wyborach. Programy socjalne mają teraz pokazać, że tzw. dobra zmiana nie dotyczy tylko wymiany kadr, ale również transferu pieniędzy dla rodzin czy podwyższenia minimalnej stawki godzinowej. Jak ocenił, stratedzy PiS powrócili do lepszego stylu z kampanii, więc po 100 dniach rządu "można mu wystawić ocenę dostateczną plus".
KOMENTARZE (1)
Do artykułu: "Kryzys", "kontrofensywa", "rewolucja". Eksperci o 100 dniach rządu