Na wniosek PO, trwa posiedzenie sejmowej komisji obrony, którego tematem są dotychczasowe ustalenia podkomisji, którą w lutym powołało MON do ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej.
"Ataki na podkomisję smoleńską pokazują, jak wielkie są obawy wobec wyników jej prac i ujawniania prawdy" – mówił na posiedzeniu sejmowej komisji obrony szef MON Antoni Macierewicz.
Minister oraz szef podkomisji, którą MON powołało do ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej dr Wacław Berczyński uczestniczą w posiedzeniu sejmowej komisji obrony, które jest poświęcone dotychczasowym ustaleniom z badania. Zwołano je na wniosek posłów PO.
Macierewicz, zwracając uwagę, że na sali są przedstawiciele rodzin ofiar, ocenił, że raz jeszcze postanowiono je zaatakować i zdeprecjonować, nie słuchając, co podkomisja ma do powiedzenia. "Z góry wydano wyrok na was, na komisję, na badanie, bez względu na jakiekolwiek fakty" - powiedział szef MON.
Zdaniem Macierewicza Sejm powinien stać na straży niezależności podkomisji i możliwości dojścia do prawdy, a nie atakowania jej, zanim cokolwiek ona przedstawi. "To po prostu pokazuje jedynie, jak bardzo państwo boicie się wyników prac tej komisji. To pokazuje jedynie, jak bardzo boicie się ujawnienia prawdy na temat tego dramatu" - zaznaczył szef MON.
Macierewicz nawiązał też do tego, że przedstawiciel wnioskodawców Czesław Mroczek (PO) skrytykował wcześniej współpracownika podkomisji Franka Taylora z Wielkiej Brytanii. Zdaniem szefa MON Taylor "zaocznie musiał wysłuchać od człowieka, który nic nie wie na temat tego (badania katastrof - red), połajanek". "I to ma być reprezentant byłej rządzącej partii politycznej. Rzeczywiście wstyd mi za to, że tacy bywają posłowie" - dodał Macierewicz.
Szef MON zaznaczył, że podkomisja smoleńska pracuje od 6 miesięcy, tymczasem Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, która badała katastrofę smoleńską pod przewodnictwem Jerzego Millera, potrzebowała 15 miesięcy na "przepisanie" raportu MAK.
Szczątki Tu-154 M odnaleziono co najmniej 60 metrów przed brzozą
"Szczątki Tu-154 M odnaleziono co najmniej 60 metrów przed osławioną brzozą" - mówił Antoni Macierewicz.
Macierewicz podkreślał, że jest to jeden z nowych elementów, będących podstawą do ponownego zbadania sprawy. "Pojawienie się nowych okoliczności, pojawienie się nowego materiału dowodowego, nowych informacji, które zaprzeczają dotychczasowemu przebiegowi wydarzeń" - mówił.
Czytaj też: To już pewne. Będą ekshumacje ciał ofiar katastrofy smoleńskiej. Jako pierwsza para prezydencka?
Jak dodał, taką "nową informacją jest fakt, że odnaleziono szczątki samolotu Tu-154 M co najmniej 60 metrów przed osławioną brzozą", która - jak dodał "zgodnie z tezą pana Millera (Jerzego, szefa polskiej komisji wyjaśniającej przyczyny katastrofy - red) i pani Anodiny (Tatiany, przewodniczącej pracom MAK - red.) miała być przyczyną tej tragedii".
"Są zdjęcia, jest pozycja geograficzna, ocena. Co więcej, te szczątki zostały odnalezione przez ekspertów prokuratury polskiej i są opisane w oficjalnym raporcie polskim. Zaletą, sukcesem i wielką dla Polski korzyścią komisji kierowanej przez pana inżyniera Berczyńskiego (Wacława - red) jest to, że schowaną informację na ten temat ujawniono. Co więcej, jeden z członków zespołu odnalazł dokładne zdjęcia tego szczątku i w miejscu znalezienia, wraz z przymiarem pokazującym jego rozmiar" - powiedział.
"Komisja jest ciałem rządowym, jej obowiązkiem jest przedstawianie jedynie tego, co jest już bezspornym faktem. I dlatego też po przedstawieniu materiału dowodowego, który jest już określony i zamknięty, komisja będzie odpowiadała wyłącznie na pytania dotyczące tego materiału dowodowego" - powiedział szef MON.
"Nie ma zgody na przekształcenie tego spotkania w rodzaj aktu pseudooskarżenia, że znaleźli się ludzie, którzy uczciwie badają tę tragedię" - dodał.
Macierewicz podkreślił, że "wszystko, co zostanie przedstawione, jest wynikiem badania naukowego i to naukowe badanie podlega wszelkiej krytyce".
"Komisja badania wypadków lotniczych lotnictwa państwowego zajmuje się badaniem naukowym, nie uczestniczy w grach politycznych, nie jest organem partyjnym i nie jest organem politycznym. Dlatego odpowiedzi będą dotyczyły wyłącznie kwestii, które zostaną przedstawione jako zbadane" - mówił szef MON.
Ciało gen. Błasika znaleziono wśród pasażerów, nie załogi
Prezentując na posiedzeniu sejmowej komisji obrony ilustrację z rekonstrukcją wrakowiska, położenia ciał ofiar i obrażeń, Marek Dąbrowski z podkomisji smoleńskiej powiedział, że ciało dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika, który według komisji Millera miał być w kokpicie Tu-154M, zostało znalezione obok ciał innych pasażerów. Dodał, że ciała załogi były rozrzucone w trzech sektorach.
"Cztery osoby (tylu lotników było w kokpicie -red) były w różnych miejscach. Trzech członków załogi było na tyle daleko od pana generała Błasika, że gdyby przyjąć, że on stał w kabinie, to musiałby być naprawdę w towarzystwie dużej liczby pasażerów, zamiast członków załogi" - powiedział Dąbrowski.
Mówił też, że w dwóch sektorach wrakowiska, gdzie miały miejsce pożary na ziemi, część ciał była spalona. Podkreślał, że członkowie komisji Millera do tej pory mówili, że podczas sekcji zwłok nie stwierdzono obrażeń charakterystycznych dla wybuchów i pożaru.
"Analiza wszystkich protokołów sekcyjnych, wszystkich audytów, które mieliśmy do dyspozycji, pozwoliła w sposób jednoznaczny wskazać, że dwa ciała noszące ślady wysokiej temperatury zostały znalezione daleko od źródeł ognia naziemnego. To są co najmniej dwa ciała. Prace trwają i ostateczne wyniki podamy państwu później. Tego typu uszkodzeń nie da się wytłumaczyć pożarami naziemnymi" - ocenił Dąbrowski.
Za piekło ekshumacji odpowiadają: Seremet, Parulski, Szeląg
"Zapowiedziane przez Prokuraturę Krajową ekshumacje szczątków ofiar tragedii 10 kwietnia 2010 r. budzą, co zrozumiałe, ogromne emocje wśród rodzin; co mniej zrozumiałe, a nawet podejrzane, także wśród osób postronnych, niemających pojęcia o czym mówią, i (które) z całą pewnością powinny raczej milczeć" - powiedziała Ewa Kochanowska, wdowa po RPO Januszu Kochanowskim, na posiedzeniu sejmowej komisji obrony.
Czytaj też: Rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej dostają pisma ws. ekshumacji
Jak podkreśliła, rodziny mówią, że przechodzą przez piekło. Jej zdaniem, bardzo łatwo z imienia i nazwiska można wskazać osoby które je na to skazały. "Są to prokuratorzy: Seremet (Andrzej, ówczesny prokurator generalny), Parulski (Krzysztof, ówczesny Naczelny Prokurator Wojskowy), Szeląg (Ireneusz, ówczesny szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej)" - mówiła.
"Z polskiego kodeksu postępowania karnego jednoznacznie wynika, że kiedy istnieje podejrzenie przestępczego spowodowania śmierci, a takie podejrzenie istniało i istnieje w związku z każdą katastrofą, obowiązkiem polskich prokuratorów było dokonanie po przyjeździe zwłok do Polski oględzin - zewnętrznych i ewentualne zarządzenie sekcji. Tego nie zrobiono" - powiedziała.
Jak dodała, do dziś nie wie dlaczego. Relacjonowała, że podczas identyfikacji zwłok ofiar powiedziano, że trumny zostaną zamknięte i nie będą otwierane w Polsce. "Wiele osób gorąco protestowało przeciwko takim stwierdzeniom" - wskazała. Jak mówiła, rodziny nigdy nie uzyskały wyjaśnienia, dlaczego do Polski przylatywały zalutowane trumny, bez dokumentacji medycznej.
"Już w Moskwie wiele osób zaczęło mieć wątpliwości, które z czasem tylko się pogłębiały. Trumny były albo za lekkie, albo tak ciężkie, że kilku mężczyzn nie mogło ich podnieść. Kilka dni po oficjalnych pogrzebach zaczęły się pojawiać kolejne szczątki i rozpoczęły się dochówki. Niektóre rodziny miały ich po kilka i trwały one jeszcze do niedawna" - powiedziała Ewa Kochanowska.
Jak mówiła, ofiarom postawiono na Powązkach pomnik, pod którym znajduje się urna z prochami 200 kilogramów niezidentyfikowanych szczątków.
W ocenie Kochanowskiej, nazwanie Ewy Kopacz "+seryjną kłamczynią+ nie jest przesadą, bo nie było ani przesiewania, ani przekopywania, ani wcześniej pracy ramię w ramię, ani obecności polskich prokuratorów przy sekcjach, a pielgrzymujący do Smoleńska wciąż znajdowali ludzkie szczątki na miejscu katastrofy".
Jak mówiła, gdy rodziny składały pierwsze wnioski o ekshumacje, mówiono o nich: psychopaci bez empatii, hieny cmentarne, nekrofile. "Prokuratura wojskowa nigdy nie odpowiedziała na te wnioski, dopiero kilka tygodni przed likwidacją przekazała informację o oddaleniu wniosków" - dodała. Kochanowska powiedziała, że "to rodziny wykonały szczegółową mapę wrakowiska, nie komisja Millera, nie prokuratura, ale właśnie rodziny". "Sposób, w jaki rozpadał się samolot, wskazywał na inny przebieg wydarzeń niż wersja oficjalna" - mówiła.
Dodała, że po uzyskaniu dostępu do pełnej dokumentacji medycznej "w obrazie oficjalnej wersji katastrofy pojawiły się jeszcze większe rozbieżności". Zaznaczyła, że istnieje też możliwość, iż fragmenty ciał pochowane są w niewłaściwych grobach. "I z tą świadomością część rodzin żyje blisko pięć lat. Możecie tutaj państwo bez końca spierać się o zasadność powołania podkomisji, przyspieszenia, trajektorie. Ciała naszych bliskich powiedziały już wiele i z pewnością powiedziałyby jeszcze więcej w kwietniu 2010 r. A może dlatego ich nie zbadano?" - pytała.
Film z nagraniem spotkania Tusk-Putin przekazany do MON w ostatnich dniach
Na posiedzeniu komisji zaprezentowano fragment nagrania z zapisem spotkania premierów Polski i Rosji.
Szef MON sprecyzował, że cały film, z którego pochodzi fragment, został przekazany do MON w ostatnich dniach i składa się z dwóch części. Pierwsza, kilkuminutowa, pokazuje - wyjaśniał - przebieg "oglądu terenu nekropolii katyńskiej w marcu 2010 podczas obecności tam urzędników polskich i urzędników rosyjskich przygotowujących wizytę premiera i prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej". Dodał, że w drugiej, ponadgodzinnej części pokazane są "nocne spotkania poszczególnych przedstawicieli Federacji Rosyjskiej i Rzeczpospolitej Polskiej".
"Z tego filmu mają duże znaczenie dla ustalenia przebiegu katastrofy kilkuminutowe sceny pozwalające odtworzyć rozmowę pana ministra (ds. sytuacji nadzwyczajnych Siergieja) Szojgu oraz pana premiera Putina z premierem Donaldem Tuskiem. Dla sposobu badania dalszych wydarzeń, szczególne znaczenie ma rozmowa pana ministra (Krzysztofa) Kwiatkowskiego, wówczas ministra sprawiedliwości, ale już nie nadzorującego prokuratury od co najmniej 10 dni, z prokuratorem (Krzysztofem) Parulskim oraz jego wypowiedź bezpośrednio do kamery" - mówił minister.
Dodał, że film został, "jak się wydaje, zrobiony przez operatora telewizji polskiej i nie ma jasności, czy jest pełnym zapisem". "Ale rozmowa Donalda Tuska z panem premierem Putinem i ministrem Szojgu ma ciągłość i przedstawia fakty dotychczas nieznane" - powiedział.
"Putin i (rosyjski generał Siergiej) Szojgu mówią na tym filmie jasno. Samolot uderzył podwoziem w ziemię. Podwoziem, nie nadwoziem, i dopiero później się przewrócił" - powiedział Macierewicz.Odnosząc się do pytań, czy podkomisja odczytała "czarne skrzynki" Macierewicz odparł, że jako szef MON "przekazał cały materiał, w tym wszystkie odczyty czarnych skrzynek, podkomisji Wacława Berczyńskiego. "Dokonane badanie, którego efektem jest m.in. ujawnienie sfałszowania tego materiału i doniesienie o przestępstwie, które zostało złożone do prokuratury, było solidne i uczciwe. W tym badaniu jest także zawarte wysłuchanie autorów firmy (ATM-PAP)" - mówił Macierewicz.
"Nie ma wątpliwości, że tak zwana polska czarna skrzynka została sfałszowana. To, że materiał w raporcie Millera i Anodiny, w tym zakresie jest sfałszowany, nie ulega wątpliwości" - powiedział Macierewicz.
Na nagraniu zaznaczono, że tłumaczenie jest robocze.
Macierewicz powiedział, że ze względu na duże trudności w odczycie - spowodowane szumami, wywołanymi pracą generatora zapewniającego światło na miejscu, nie wszystkie słowa udało się odczytać."Nie mamy do końca pełnego zapisu, ale - jak się wydaje - obraz wydarzeń, który jest referowany (…) jest wystarczający, żeby widzieć jak różny jest on od tego, co później zapisała w raporcie pani (szefowa MAK Tatiana) Anodina i pan (szef polskiej komisji Jerzy) Miller" - powiedział szef MON.
"W żadnym wymiarze nie chcę twierdzić, że ta wersja, jaką przedstawia pan Putin, jest prawdziwa; my tego nie wiemy i w żadnym wypadku takiej tezy nie stawiamy" - podkreślił minister.
"Stawiamy tezę inną - a mianowicie taką, że przebieg wydarzeń jest zasadniczo różny od tego, jaki później podawano. Nie ma mowy o brzozie, nie ma mowy o tym, że samolot odwrócił się do góry nogami w powietrzu i uderzył, jak nam tłumaczono, najsłabszą częścią, czyli grzbietem samolotu, co spowodowało zniszczenia i straszliwą masakrę wszystkich pasażerów. Nie ma mowy o tej całej tezie" - dodał.
Szef MON zapowiedział, że materiał filmowy zostanie udostępniony na stronach MON.
Nie wiadomo, czy nagranie prezentowane komisji jest tożsame z częścią materiału upublicznionego już w internecie. Fragment pokazuje, jak Szojgu oraz Putin mówią Tuskowi o ówczesnych ustaleniach na temat katastrofy. Większość wypowiedzi jest niezrozumiała, zagłusza je odgłos - prawdopodobnie agregatów.
Rosjanie otworzyli czarną skrzynkę bez wiedzy Polaków
Przed prezentacją fragmentu nagrania ze spotkania 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku ówczesnych premierów Polski i Rosji: Donalda Tuska i Władimira Putina, Macierewicz powiedział, że Rosjanie otworzyli czarną skrzynkę TU-154M bez wiedzy Polaków.
"Trzeba też przypomnieć, że wbrew dość systematycznie powtarzanym kłamstwom przez różnych urzędników i dziennikarzy (...) czarna skrzynka, voice recorder, zawierająca głosy pilotów i ich rozmowy z wieżą, była już odczytana o godz. 6 po południu (w dniu katastrofy - PAP). Świadczy o tym wypowiedź pana ministra Szojgu (Siergieja, wówczas ministra ds. sytuacji nadzwyczajnych Rosji - PAP) na konferencji prasowej" - powiedział Macierewicz.
"Przypominam, że czarna skrzynka, voice recorder została odnaleziona mniej więcej 15 minut po katastrofie" - dodał szef MON.
"(...) Czarną skrzynkę Rosjanie znaleźli, otworzyli, a następnie z powrotem położyli na miejsce tragedii i tam przyprowadzili Edmunda Klicha (wówczas szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych - red), by pokazać mu, że oto może ją sobie spokojnie odnaleźć. Prawda jest taka, że czarna skrzynka przez Rosjan została odnaleziona dużo wcześniej i otworzona bez wiedzy Polaków" - powiedział Macierewicz.
Odłamki lewego skrzydła Tu-154M - 30 metrów za "pancerną brzozą"
"Odłamki lewego skrzydła Tu-154M znajdowały się w różnych miejscach wrakowiska; niektóre w odległości 30 metrów za "pancerną brzozą" - mówił Tomasz Ziemski, członek podkomisji MON ds. ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej, prezentując fragment ustaleń podkomisji.
Ziemski przedstawił materiał dotyczący "położenia kikuta lewego skrzydła Tu-154M podczas upadku na ziemię". Jak mówił, jego fragmenty znajdowały się w trzech różnych miejscach wrakowiska. "Mamy odłamki, które znajdują się w odległości od 15 do 30 metrów za +pancerną+ brzozą. Niektóre z nich znajdowały się za rowem melioracyjnym oraz pasem wysokich drzew rosnących na północ od miejsca zdarzenia (katastrofy-red.)" - powiedział.
"Na podstawie przeprowadzonej analizy materiałów ikonograficznych na głównym polu szczątków i ustaleniu miejsc zalegania odłamków końcowej odejmowanej części lewego skrzydła Tu-154M należy stwierdzić, iż tak zwana północna bruzda nie została wyryta przez odłamki pochodzące z końcowej części kikuta skrzydła. Konkluzja ta jednocześnie falsyfikuje położenie płatowca w ostatniej fazie lotu, przedstawione w raportach końcowych MAK i KBWL oraz opinii biegłych prokuratury RP" - powiedział Ziemski.
Podsumowując ten fragment prezentacji przewodniczący podkomisji Wacław Berczyński powiedział: "To chyba przekonuje wszystkich, że komisja rzeczywiście bada rozpad tego wraku. To co przedstawił pan Tomasz Ziemski, to jest jeden fragment jego badań. My mamy zidentyfikowane właściwie wszystkie części i odłamki samolotu na wrakowisku" - powiedział Berczyński.
To nie jest niezależna komisja
"To nie jest niezależna komisja; o tym, co zostanie zaprezentowane, decyduje minister obrony" - przekonywał poseł PO Marcin Kierwiński. Wskazywał, że część informacji nie ma potwierdzenia w raporcie komisji Millera.
Kierwiński mówił w bloku pytań podczas posiedzenia komisji obrony, że to, jak podkomisja jest niezależna, pokazuje piątkowe posiedzenie. "Przychodzi minister obrony narodowej i dysponuje - to komisja pokaże, tego nie pokaże, taki film puści, takiego nie puści, informuje tak naprawdę o tym, nad czym państwo pracujecie" - mówił.
"Jeśli uważacie, że to jest niezależność pracy, to panie doktorze Berczyński (Wacław, szef podkomisji smoleńskiej - PAP), nazwał się pan naukowcem, ale to jest śmieszne" - dodał. "Udowadnia pan tezy, które stawia jeden człowiek - minister obrony narodowej, nie ma to nic wspólnego z niezależnością" - mówił poseł PO.
Wśród sprzeczności, które zostały zaprezentowane w piątek przez podkomisję, w porównaniu z ustaleniami komisji Millera, Kierwiński wskazał kwestię momentu odsłuchania voice recordera Tu-154M. "Mówił pan, że odsłuchano go o 18 w dniu katastrofy, tymczasem są dokumenty, że rejestrator głosów otwarto 11 kwietnia przy udziale polskich specjalistów, ze złamaniem plomb fabrycznych" - mówił Kierwiński. "Dziwię się naprawdę, by tak oczywiste kłamstwa po prostu sprawdzić, ma pan swoich ekspertów, może pan po prostu zapytać" - dodał, zwracając się do szefa MON Antoniego Macierewicza.
Nawiązując do informacji przekazanych jako nowe - że elementy samolotu znaleziono 60 metrów przed brzozą - Kierwiński przypomniał, że jest to opisane w raporcie komisji Millera. "I nie było to 60 metrów, tylko 40" - mówił.
Powiedział, że minister Macierewicz nie powinien już mówić o "przepisaniu" rosyjskiego raportu MAK przez komisję Millera. "Jeżeli strona polska zgłasza ponad 150 stron uwag, to jakie to jest przepisanie raportu" - argumentował.
Słowa szefa MON to dezinformacje, PiS nie chce niczego wyjaśniać
"To, co mówi szef MON, to dezinformacje, realnie zagrażające bezpieczeństwu państwa - kontynuował poseł Marcin Kierwiński.
"Nie chcecie niczego wyjaśniać, chcecie manipulować" - mówił poseł PO Paweł Suski.
Kierwiński zarzucił Antoniemu Macierewiczowi, że "robi politykę" na katastrofie smoleńskiej.
"Minister Macierewicz powiedział, że raport komisji Jerzego Millera wymaga poprawy, bo jest nieprawdziwy. Więc ja bardzo proszę panów ekspertów o pokazanie konkretnych zapisów w tym raporcie, które są nieprawdziwe" - mówił Kierwiński. "Czy po ośmiu miesiącach waszej pracy, podkomisja jest w stanie przedstawić jakikolwiek dowód - podkreślam - dowód, że straszna katastrofa w Smoleńsku miała inny przebieg, niż przedstawiono to w raporcie komisji Millera ?" - pytał Kierwiński, zwracając się do członków podkomisji smoleńskiej. Pytał, czy eksperci podkomisji "odsłuchali czarne skrzynki" i czy prokuratura ma jakiekolwiek ekspertyzy, mówiące, że odczyty są nieprawdziwe. "Bo jeżeli są prawdziwe, to przebieg tej strasznej katastrofy niestety jest oczywisty i znany".
Kierwiński w kontekście informacji, że MON zamierza "prostować dezinformacje" zagrażające bezpieczeństwu państwa, powiedział, że to właśnie, co mówił szef MON podczas posiedzenia komisji obrony to "dezinformacje, które realnie zagrażają bezpieczeństwu Polski, bezpieczeństwu państwa". Pytał też przewodniczącego podkomisji Wacława Berczyńskiego, kiedy członkowie podkomisji polecą do Smoleńska na miejsce katastrofy. "Kiedy państwo lecicie do Smoleńska, aby obejrzeć miejsce katastrofy. Bo jak na razie, jak rozumiem z jednej strony krytykujecie biegłych, ekspertów z zespołu Jerzego Millera, ale opieracie się na zdjęciach, które oni zrobili" - mówił.
"Państwo PiS, wcale nie chcecie niczego wyjaśniać. Dziś już widzimy, jakie są wasze prawdziwe intencje. Wasze prawdziwe intencje to jest przede wszystkim manipulacja umysłami. Ta manipulacja umysłami to jest do perfekcji opanowana metoda znanego sprzed ponad 70 lat wybitnego mistrza manipulacji umysłu Josepha Goebbelsa. Wy po stokroć będziecie powtarzać to kłamstwo, po to tylko, żeby większa część społeczeństwa spróbowała w nie uwierzyć" - powiedział poseł PO Paweł Suski.
Jak dodał, "częściowo się to udaje". "Naprawdę jesteście w tym dobrzy, naprawdę dajecie radę (...). Stosujecie metodę perswazji, tworzycie mity, powtarzacie slogany, przywołujecie obrazy, które są fałszywe, z gruntu fałszywe i nadajecie im walor prawdziwości. Nawet stosujecie kompletną dezinformacje, którą - nawiasem mówiąc - zajmuje się ulubiony chłopiec przywódcy, ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza" - dodał.
Do Moskwy tylko po materiały
"Podkomisja smoleńska pojedzie do Moskwy tylko wtedy, gdy będzie miała dostęp do oryginałów rejestratorów i innych materiałów, a nie po to, by tylko spotkać się z MAK" – powiedział jej szef Wacław Berczyński.
Berczyński przypomniał, że jego podkomisja zwróciła się do Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) w Moskwie o dostęp do oryginałów czarnych skrzynek wrak Tu-154M, dokumentów i możliwość wysłuchania ekspertów. MAK podał, że szefowa Komitetu Tatiana Anodina gotowa jest się spotkać z szefem podkomisji smoleńskiej.
"Ja tam nie pojadę do Moskwy po to, żeby się spotkać z panią generał Anodiną. Jeżeli pojadę do Moskwy, to wtedy, kiedy te nasze prośby czy żądania wyrażone w liście, który podpisałem, zostaną zapewnione, bo inaczej to po prostu nie ma tam po co jechać" - powiedział przewodniczący podkomisji smoleńskiej.
Dodał, że członkowie podkomisji nie byli na miejscu katastrofy, bo nie ma na to zgody Rosji.
Przewodniczący podkomisji smoleńskiej powiedział, że spędziła ona bardzo dużo czasu nad odczytem rejestratorów głosu w kokpicie. "Mamy znacznie lepszy odczyt głosów niż to, co miała do dyspozycji komisji ministra Millera. Dlatego możemy stwierdzić z całą stanowczością, że nie było tam w kokpicie gen. (Andrzeja) Błasika" - powiedział Berczyński.
Mówił też, że podkomisja spędziła bardzo dużo czasu nad odczytywaniem zapisów polskiej "czarnej skrzynki" ATM QAR i ma bardzo dokładne wyniki. Podkreślił, że komisja Millera nie analizowała pełnego zapisu.
Szef zespołu lotniczego podkomisji Marek Dąbrowski tłumaczył, że podkomisja uważa, że doszło do sfałszowania zapisów rejestratorów, ponieważ zapis "zawierał w sobie kadry uszkodzone z tego okresu lotu, o którym w ekspertyzie było napisane, że tych kadrów nie ma".
Te fragmenty - mówił Dąbrowski - nie nadają się do analizy komputerowej i należy je odczytywać indywidualnie parametr po parametrze.
Berczyński i Dąbrowski przekonywali posłów, że 36. specpułku nie obowiązywała zasada sterylnego kokpitu, zgodnie z którą nie powinno w nim być osób spoza załogi lotniczej. "Kokpit nie musi byś sterylny, to jest przyjęte, natomiast nie jest to zasada, tzn. nie ma tego w prawie" - powiedział Berczyński. "To, że kokpit nie musi być sterylny, to nie znaczy, że są naciski i żadnych nacisków żeśmy nie stwierdzili" - dodał Dąbrowski.
Berczyński apelował, by jego podkomisję traktować jako techniczną i naukową, a nie polityczną.
KOMENTARZE (2)
Do artykułu: Katastrofa smoleńska na tapecie sejmowej komisji obrony