Byli premierzy i politycy bez obaw patrzą na Brexit oraz inne problemy Starego Kontynentu. Pozostają optymistami. Ich zdaniem decyzja Londynu to kolejny kryzys, który Europę pozostawi mocniejszą.
Kryzys migracyjny, Brexit, zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborczym wyścigu w USA, pytania o rolę handlu globalnego i bezpieczeństwa - wszystko to generuje niepewność w rozważaniach nad przyszłością Europy i każe zapytać o kierunek, w którym będzie ona zmierzać.
Były premier, a obecnie przewodniczący rady partnerów EY Jan Krzysztof Bielecki uważa, że UE nie powinna się zamartwiać na zapas.
– Na forum Unii potrafią się martwić o cały świat – mówił Bielecki.
– Świat jest w środku cyklu ryzyka politycznego (ang. global political risk) – podkreśla. Jego zdaniem owe ryzyka przybrały postać kilku kluczowych słów, z którymi Zachód będzie się musiał zmierzyć. Są to: Chiny, Iran, Rosja i rosnące niezadowolenie warstwy średniej (pracownicy wykwalifikowani). Do tego trzeba jeszcze dołożyć populizm i nacjonalizm.
Te dwa ostatnie zagrożenia Bielecki widzi w polityce Trumpa i niedoszłej prezydenturze Marine Le Pen we Francji.
– Do tego dochodzi fakt, że w 25 krajach świata upada demokracja, w tym w trzech w Europie. Mamy polityczną trudną sytuację, jednocześnie jesteśmy po 10 latach kryzysu finansowego – wylicza.
– Potrzebujemy zmiany w cyklu gospodarczym. Teraz gospodarka idzie do góry – Bielecki mimo wszystko pozostaje optymistą. Nie wyklucza, że i w polityce zawieje bardziej wiosenny wiatr.
Dla byłego polskiego premiera gospodarczy zwrot się zaczyna i pozwoli skonsolidować „starą Europę”, nawet wobec widma wyjścia z UE Wielkiej Brytanii. Zanadto nie martwi go nawet "Brexit", bo „okres przejściowy”, jakim staną się najbliższe lata, ostatecznie nie wymontuje Zjednoczonego Królestwa z systemu europejskiego.
Uważa też za 5 - 7 lat uwagę świata ponownie może przykuć wschodnia Europa.
– Tam dużo się dzieje – dodał Bielecki, podsumowując. Przypomniał, że 25 lat permanentnego rozwoju musi zostać zauważone, bo „kto został?”. Jego zdaniem żaden kraj czy region świata nie miał ostatnio takiego rozwoju jak Polska – tylko Australia, Japonia i Niemcy obok RP tak dobrze działają gospodarczo. – Będziemy się dalej rozwijać, wszystko na to wygląda – konkluduje Bielecki.
Europa jak budowana katedra
Zoltan Csefalvay, ambasador i stały przedstawiciel Węgier przy OECD i UNESCO opisuje Europę jako ciągle modernizowany projekt. Barwnie przyrównuje nawet projekt europejski do budowy katedry.
– W czasie budowy widzi się rusztowania, widzi się ciągłe zmiany. Tak też jest z Europą. Dlatego nie warto się obawiać o rusztowania, na koniec dnia będzie katedra – mówi.
Jeden element z 2016 roku uznaje jednak za historyczny. Taki, którego nie można pominąć. To Brexit. Choć Csefalvay jest przekonany, że UE wyjdzie z negocjacji z Londynem zwycięsko, to nie przyszłość go martwi, lecz przeszłość i przyczyna tej historycznej decyzji.
– Elita nie potrafiła porozumieć się z ludźmi – mówił Węgier. – Właściwie nie słuchała. W przeciągu 10, 15 lat doszło do takich zmian w klasie średniej, że pojawiło się realne niezadowolenie. To problem, którego nie rozwiązano i teraz zamanifestował się politycznie.
Brexit jak wojna secesyjna w USA
Brexitu nie pozostawia też bez komentarza Andrius Kubilius, były premier Litwy w latach 1999-2000 oraz 2008-2012.
– Mamy nową rzeczywistość, która powoli staje się normalnością – mówi.
– Nie można się jej bać. Brexit był zmienną, której nie przewidziałem, byłem bardziej optymistycznie nastawiony do Brytyjczyków. Myślę, że po części winna jest imperialna przeszłość Wielkiej Brytanii - komentuje litewski polityk.
Kubilius ocenia, że trudno winić UE za decyzję Brytyjczyków. Uważa jednak, że mamy do czynienia z kolejnym kryzysem, który zbuduje UE na nowo. Na poparcie swej tezy odwołuje się do historii.
– Osobiście porównuję UE do USA. Wojna secesyjna była wyjściem z unii kilku stanów, dokładnie tym jest Brexit. USA przezwyciężyły ten kryzys, UE też to zrobi, tylko użyje innych metod wobec tego wyzwania.
Nie Unia musi rozwiązać swoje problemy, a jej stolice
Optymizmu polityków nie podziela ekonomista Janusz Jankowiak. On jest zdecydowanym sceptykiem jeśli idzie o przyszłość Europy.
– Projekt europejski jest w defensywie. Trwają poszukiwania reperującego całe przedsięwzięcie – stwierdził Jankowiak.
Ekonomista zauważył, że próbą taką jest Biała Księga szefa Komisji Europejskiej Jeana Claude'a Junckera, którą zaprezentowano w Rzymie na 60-leciu Traktatów Rzymskich, ale to nadal za mało. Bowiem narzędzia do rozwiązania problemów Europy nie znajdują się w Brukseli, a w stolicach krajów członkowskich.
– Europa jest obszarem o dużych problemach demograficznych – podkreślił Jankowiak. Przypomniał, że do 2030 roku ludność rdzenna Europy skurczy się o 4 proc. To 14 milionów ludzi mniej. Równocześnie średnia długość życia rośnie.
– Trendy na rynku pracy podkopują potencjał kontynentu – twierdzi ekonomista. Ratunku upatruje w inwestycjach. – Europa, by zaspokoić aspiracje pracujących, powinna inwestować 550 miliardów euro. Powinna tworzyć 20 milionów miejsc pracy.
I taki cel stawia Jankowiak przed kontynentem, nie przed Brukselą, ale przed rządami krajów członkowskich.
Co dalej? Musimy zawalczyć o klasę średnią
Jaromir Kohliček, eurodeputowany zasiadający w Komisji Przemysłu, Badań Naukowych i Energii (ITRE) Parlamentu Europejskiego, nawołuje, by – patrząc w przyszłość – poważnie przyjrzeć się zanikaniu klasy średniej w Europie. To tę warstwę społeczną postrzega bowiem jako kluczową w walce gospodarczej z USA i np. z Japonią.
– Problemem Europy jest nierówność. Zanika nam klasa średnia, co jest pochodną masy prostych prac, jakie wykonują nasi obywatele, gdy prac wykwalifikowanych jest coraz mniej – mówił. Po czym akcentował, że jeśli tego problemu się nie rozwiąże, UE może przegrać w walce ekonomicznej z takimi krajami, jak USA czy Japonia, zwłaszcza wobec perspektywy wzrostu tych rywali.
Wszyscy rozmówcy zgadzają się co do tego, że Brexit nie oznacza upadku Europy, ale będzie dla niej punktem zwrotnym. Podkreślają też, że wobec takich wyzwań jak rosnąca inicjatywa gospodarcza Chin w Eurazji, Europa to rozwiązanie, na jakie jesteśmy finalnie skazani.
– Budżet UE to 1 proc. PKB wszystkich krajów Wspólnoty – podkreśla Andrius Kubilius.
– Jeśli popatrzymy na UE w ten sposób, to jest to struktura słaba, jednak to w niej upatrujemy nadziei. Jej polityka sprawia, że rośnie nasza produktywność jako całości – kończył.
***
Artykuł powstał na podstawie debaty „Miejsce Europy w globalnej gospodarce", która odbyła się 11 maja 2017 r., ramach IX Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach.
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Przyszłość UE po Brexicie. Wspólnota nie upadnie, ale czy będzie mocniejsza?