Działają na forach internetowych, w mediach społecznościowych, na najpopularniejszych portalach internetowych. Dziennie dodają od kilku do nawet kilkunastu komentarzy. Cel? Krytyka konkurentów lub wychwalanie pracodawcy. Albo i jedno, i drugie.
„Rzeczpospolita” informowała, że Platforma Obywatelska zatrudniła 50 hejterów, którzy mają krytykować w sieci Prawo i Sprawiedliwość oraz prezydenta Andrzeja Dudę. Jak donosił dziennik, docelowo partia miała zatrudnić około 100 takich osób. W działalność w internecie bardziej zaangażować mieli się też sami posłowie. Takie rewelacje miał przekazać „Rzeczpospolitej” jeden z uczestników partyjnego spotkania w Jachrance. Tam miała o tym natomiast mówić premier Ewa Kopacz. Ta wiadomość zbulwersowała opinię publiczną. Jak twierdzi etyk, słusznie. – Jeżeli to prawda, to takie postępowanie jest całkowicie nieetyczne, jest elementem gry politycznej nastawionej na ośmieszenie przeciwnika. Inicjowanie nienawiści zwróconej ku konkretnym politykom kończy się tym, że cała klasa polityczna jest postrzegana negatywnie. Zwycięstwo w tej walce jest pozorne – uważa dr hab. Mariusz Wojewoda z Zakładu Etyki Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
Politycy zdają się tym jednak nie przejmować. Szacuje się, że z usług hejterów mogą korzystać niemal wszystkie partie polityczne i robią to bardzo chętnie.
– Wynajmowanie hejterów jest częstym zjawiskiem. Wynika ono z tego, że jest wiele osób chętnych, za pieniądze, albo z innych pobudek – na przykład bycia zwolennikiem określonej partii, czy „ulżenia sobie”, aby takie działania podejmować. W sytuacji, gdy partie poszukują wszelkich dostępnych i legalnych czy na krawędzi prawa środków wpływania na decyzje wyborców, to, że zatrudniają hejterów, nie jest niczym dziwnym, ani zaskakującym. To, z jednej strony, kwestia zdeterminowania, aby odnieść sukces lub utrudnić sukces konkurencji, a z drugiej standardy moralne, które politycy czy doradcy posiadają lub nie – uważa dr hab. Wojciech Cwalina, prof. Uniwersytetu SWPS, zajmujący się psychologią marketingu politycznego.
Podkreśla przy tym, że działania hejterów są mało znaczące.
– Jest to zjawisko o tyle powszechne, co i mało istotne. Oczywiście jakąś grupę internautów-wyborców może zniechęcić, ale inną może zmobilizować do bardziej aktywnego wspierania czy działań odwetowych. Gdyż w obecnej kampanii nie jest trudno odgadnąć, która z partii może inspirować konkretne hejty. Czy bez takich działań można odnieść sukces? Z całą pewnością tak. Jest to strategia, na chwilę obecną, zmitologizowana, a jej skuteczność, według mnie bardzo nikła, jest wątpliwa – mówi dr hab. Wojciech Cwalina.
Hejterzy do wynajęcia
Znalezienie osób, które będą w sieci krytykowały działania innych, nie jest wcale trudne. Już od lipca sieć zasypywana jest ogłoszeniami osób, oferujących usługi marketingu szeptanego. Pod takim hasłem można znaleźć komentatorów na zamówienie. Oferują prowadzenie działań w mediach społecznościowych, na najpopularniejszych portalach czy forach internetowych. Komentują, podburzają dyskusję, dzielą się opinią, hejtują.Chwalą się posiadaniem umiejętności manipulowania, znajomością poprawnej polszczyzny i elokwencją.
Działania prowadzą w dwóch kierunkach: chwalą partię, która ich zatrudnia lub krytykują pozostałe. Bywa, że robią i jedno, i drugie. Umowy z hejterami są pilnie strzeżoną tajemnicą, a kontakt z nimi odbywa się w takich sposób, by nie pozostawiać żadnych śladów.
Tanio nie jest
Za swoje działania komentatorzy liczą sobie od wpisu. Wysokość stawek sprawdzili dziennikarze Spidersweb.pl, publikując na jednym z portali ofertę pracy w marketingu szeptanym i czekając na odzew.
„Stawki są naprawdę różne i zaczynają się od 1 zł za wpis o długości 1000 znaków, a kończą… No właśnie. Górna granica praktycznie nie istnieje, gdyż wszystko zależy nie tylko od liczby wpisów, ale również ich skuteczności” – pisali.
Najtańszy komentator zgodził się pisać teksty o długości 2 tys. znaków za 1,2 zł. Najdroższą ofertę przedstawiły doświadczone dziennikarki. Za jeden tekst liczyły sobie 6 zł.
To właśnie wysoka stawka, jak twierdzi dr Wojciech Krzysztof Szalkiewicz, specjalista ds. marketingu politycznego, może być hamulcem dla partii politycznych w wyborze takiej formy działania.
– Wynajęcie hejtera kosztuje i jest to „zabawa” droga. Wprawdzie podobno, co podkreślam, jeden taki wpis kosztuje od 0,5, do 1,5 zł, ale jeżeli spojrzeć na najbardziej komentowane artykuły, to można znaleźć pod nimi ok. 300-500 wpisów. Mnożąc to przez liczbę najważniejszych portali (ok. 50) daje to kwotę c.a. 20 tys. zł dziennie– mówi dr Wojciech Krzysztof Szalkiewicz.
- Nawet jeżeli tylko „większa połowa” tych wpisów musiałaby pochodzić od wynajętych hejterów (aby hejt stał się znanym z psychologii „społecznym dowodem słuszności”, musi być go więcej niż „lajków”), to i tak mowa tu o kilku-, kilkunastu tysiącach złotych… za jeden artykuł, jednego dnia. Kampania trwa kilka tygodni, a informacji pojawia się każdego dnia co najmniej kilka. Gdyby więc chcieć wykorzystywać hejt jako skuteczne narzędzie marketingu politycznego – budżet takiego przedsięwzięcia musiałby być spory. A na to naszych sztabów wyborczych po prostu nie stać – twierdzi Szalkiewicz.
Hejt czy po prostu złość?
Skala wynajmowania hejterów jest nie do oszacowania. Ich działania są tak zorganizowane, że niezwykle trudno odróżnić opłacone komentarze od tych, które w sieci zamieszczają użytkownicy, wyrażając, w mniej lub bardziej kulturalny sposób, swoją opinię na temat działalności ugrupowań politycznych.
– Myślę, że ustalenie, kto hejtuje z własnej inicjatywy, a kto jest opłacany, nie jest proste. Natomiast, patrząc na to, na jakich konkretnie forach działają, jak zmieniała się „dynamika” hejtów, kiedy zaczęło ich się pojawiać bardzo wiele, można przynajmniej ogólnie określić, że nie ma w tym przypadku – uważa dr hab. Wojciech Cwalina, zajmujący się psychologią marketingu politycznego.
Całkiem za darmo
Trzeba jednak powiedzieć, że hejty spontaniczne także nie należą do rzadkości. Coraz więcej osób, zwłaszcza, które pilnie śledzą działalność partii politycznych, wyrażają w sieci swoje zdanie. A że działalność partii nie zawsze jest krystaliczna, to i komentarze nie zawsze przychylne.
– Internauci mają swoje poglądy polityczne oraz chęć i narzędzie do ich wyrażania, często także w bardzo wulgarnej, chamskiej czy prymitywnej formie. Cenią też sobie wolność wypowiedzi w sieci – w tym także prawo do hejtowania wszystkich i wszystkiego – mówi dr Wojciech Krzysztof Szalkiewicz specjalista ds. marketingu politycznego.
Hejterem może być niezadowolony sąsiad, a nawet członek rodziny. Mogą nimi też być członkowie danej partii. „Rzeczpospolita” informowała, że podczas partyjnego spotkania PO w Jachrance, Ewa Kopacz namawiała do szerszej działalności w interencie samych posłów. Takie działanie nie kosztuje partii nic, oprócz zaangażowania.
Pytanie tylko, czy warto tracić na nie czas? Dr Wojciech Krzysztof Szalkiewicz, twierdzi, że nie.
– Mimo dynamicznego informatyzowania się naszego społeczeństwa, Internet nadal nie jest podstawowym źródłem wiedzy politycznej dla przeciętnego polskiego wyborcy. Generalizując, nie sieć kształtuje jego poglądy, wpływa na jego wybory. Hejt z punktu widzenia marketingu politycznego – nie ma więc sensu – wyjaśnia.
KOMENTARZE (1)
Do artykułu: Hejterzy pracują dla partii? Wojna na hejt to strzelanie ślepakami. "Zjawisko o tyle powszechne, co i mało istotne"