• Przekształcenie TVP, Polskiego Radia i PAP ze spółek w media narodowe powinno dokonać się na podstawie dobrze przemyślanych przepisów; najbardziej skomplikowana wydaje się kwestia pracowników - mówią PAP eksperci z kancelarii Sadkowski i Wspólnicy.
• Prof. Maciej Mrozowski, medioznawca z Uniwersytetu SWPS uważa, że projekt ustawy o mediach narodowych nie zostanie zaaprobowany przez UE.
"Z tego, co wiemy, przygotowano koncepcję, która zakłada pełną kontynuację, tożsamość podmiotową po stronie spółek i przyszłych osób prawnych, które de facto będą tym samym podmiotem, tylko w innej formie organizacyjno-prawnej. Tu nie będzie żadnego przejścia. Z punktu widzenia większości umów, które wiążą spółki medialne czy koncesji, jakie one posiadają, media narodowe będą podmiotami tychże praw i obowiązków również po przekształceniu. Wykorzystanie zasady kontynuacji z punktu widzenia korporacyjnego to rozwiązanie jednolite, proste. Pozwoli ono uniknąć kontrowersji związanych z obawą braku kontynuowania zawartych przez spółkę umów" - ocenił w rozmowie z PAP mec. Maciej Pilarek z kancelarii Sadkowski i Wspólnicy.
Jednak, jak zaznaczył, mówi się, iż od ogólnej zasady kontynuacji może zostać zrobiony jeden wyjątek: "To obszar związany z elementami prawa pracy i umów z pracownikami".
Pierwotna wersja projektu przewidywała, że stosunek pracy pracowników przekształcanych mediów wygasa z dniem 30 września 2016 r., chyba, że do tego czasu strony zawrą umowę przewidującą dalsze trwanie stosunku pracy.
Obecnie wskazuje się, że wnioskodawca poszedł w kierunku wariantu przewidującego, iż wygaszanie umów dotyczyć będzie jedynie stanowisk kierowniczych w tych firmach.
Zdaniem ekspertów rozwiązanie zaproponowane w tym wariancie wydaje się o tyle bardziej uzasadnione niż pierwotnie proponowane, że w przypadku zatrudnienia na stanowiskach kierowniczych szczególnie istotny jest stosunek wzajemnego zaufania stron stosunku pracy. Jak wskazuje się jednak w orzecznictwie, utrata zaufania nie powinna być wynikiem arbitralnych ocen czy subiektywnych uprzedzeń.
Według mec. Marzeny Łabędź, ekspertki ds. prawa pracy, takie rozwiązanie ułatwia przekształcanym instytucjom zwolnienie pracowników, ale jednocześnie może stać się źródłem potencjalnych problemów (w tym również niewykluczone jest zaistnienie sporów zbiorowych u tych pracodawców, gdzie działają związki zawodowe).
Rozwiązanie polegające na wygaśnięciu stosunków pracy z mocy prawa jest o tyle korzystne dla pracodawcy, że jak obserwujemy w praktyce, tam gdzie szykują się wypowiedzenia, mamy zazwyczaj do czynienia z masowymi "ucieczkami" pracowników na zwolnienia lekarskie. Ten zabieg pozwala na uniknięcie sytuacji, że okres zanim dojdzie do wypowiedzenia, będzie się wydłużał" - mówiła Łabędź.
Jej zdaniem w propozycji przepisów przejściowych ustawy medialnej można doszukać się pewnych podobieństw do sytuacji opisanej w Kodeksie pracy, odnoszącej się do przejścia zakładu pracy lub jego części na innego pracodawcę, który staje się wówczas z mocy prawa stroną w dotychczasowych stosunkach pracy. "Tyle, że w tamtym przypadku na pracodawcy spoczywa obowiązek poinformowania pracowników bądź reprezentujących ich organizacji związkowych o zamierzonych działaniach dotyczących warunków zatrudnienia pracowników, w szczególności warunków pracy, płacy i przekwalifikowania, a ponadto to pracownikowi zostawia się, w terminie 2 miesięcy od przejścia zakładu pracy lub jego części, możliwość rozwiązania stosunku pracy za siedmiodniowym uprzedzeniem - a tu z mocy prawa ma nastąpić wygaśnięcie stosunku pracy dużej grupy pracowników.
Zobacz: Duża ustawa medialna: Kukiz'15 nie podoba się droga poselska nowego projektu
Drugie podobieństwo dotyczy zwolnień grupowych. Jednak w ich wypadku zawiera się porozumienie z działającymi w firmie organizacjami związkowymi bądź pracodawca opracowuje regulamin zwolnień grupowych, opisujący proponowane kryteria doboru pracowników do grupowego zwolnienia, takie jak np. jakość pracy bądź długość stażu pracy" - powiedziała ekspertka.
Jak wskazała, również w tym wypadku - o ile ustawodawca zakłada, że część z osób zatrudnionych na stanowiskach kierowniczych miałaby jednak pozostać w zatrudnieniu - można by określić pozytywnie kryteria, w oparciu o które możliwe będzie ustalenie jakim pracownikom zostaną przedłużone kontrakty. Takie wytyczne można by zawrzeć np. w rozporządzeniu wykonawczym do ustawy" - oceniła mec. Łabędź.
Jej zdaniem brak jakichkolwiek kryteriów określających, komu zostanie zaproponowana dalsza współpraca - o ile ustawodawca zakłada taką możliwość - może stać się źródłem sądowych sporów ze zwolnionymi pracownikami.
"To jest tak doniosła kwestia, że ludzie powinni wiedzieć, na jakiej podstawie będą wybierani, choćby po to, by móc rozważyć przyjęte zasady pod kątem ewentualnego zarzutu nierównego traktowania na etapie rekrutacji i podjęcia decyzji o wejściu na drogę sądową.
Projekt ustawy medialnej nie zostanie zaaprobowany przez UE
Projekt ustawy o mediach narodowych nie zostanie zaaprobowany przez UE, choćby dlatego, że ich zadania są sformułowane zbyt ogólnikowo - ocenia dla PAP prof. Maciej Mrozowski, medioznawca z Uniwersytetu SWPS.
Jego zdaniem UE może mieć także zastrzeżenia np. do sposobu ich finansowania.
Zgodnie z pakietem projektów tworzących tzw. dużą ustawę medialną, złożonym w czwartek w Sejmie przez PiS, TVP, Polskie Radio i PAP mają być przekształcone w media narodowe.
Według projektu ustawy o mediach narodowych w ramach realizowania misji publicznej media te mają za zadanie m.in.: pozyskiwać i rozpowszechniać rzetelne informacje z kraju i z zagranicy, utrwalać wspólnotę narodową i umacniać odpowiedzialność za dobro wspólne, wzbogacać świadomość historyczną i przeciwdziałać wypaczaniu obrazu historii Polski, upowszechniać wiedzę o Polsce za granicą, rzetelne ukazywać różnorodności wydarzeń i zjawisk w kraju i za granicą, umożliwiać obywatelom i ich organizacjom uczestniczenie w życiu publicznym poprzez prezentowanie zróżnicowanych poglądów i stanowisk oraz wykonywanie prawa do kontroli i krytyki społecznej, ukazywać wartości życia rodzinnego i działać na rzecz umacniania rodziny czy kształtować postawy prozdrowotne.
Zdaniem Mrozowskiego zadania te sformułowane są zbyt ogólne.
"Kontrola Unii Europejskiej będzie polegać przede wszystkim na sprawdzeniu, czy określone w nowym prawie zadania mediów narodowych zostały tak zdefiniowane, że po pierwsze są to zadania, których nie realizują media prywatne, czyli nie mogą być realizowane na rynku. Po drugie, czy zostały one na tyle precyzyjnie sformułowane, by można je było przełożyć na projekty konkretnych programów, a następnie skontrolować stopień ich realizacji" - mówił ekspert. Wskazywał, że zadania takie jak np. "przyczynianie się do wszechstronnego rozwoju młodego pokolenia oraz ochrony dzieci i młodzieży przed demoralizacją" trudno będzie zoperacjonalizować, przełożyć na konkretne programy i sprawdzić, czy są wykonywane.
"To są szlachetne idee, drogowskazy ludzi dobrej woli, ale nie zobowiązania. Unia to zakwestionuje, bo dyspozycje poszczególnych norm prawnych muszą być precyzyjne. Teraz na Zachodzie stosuje się tzw. system kaskadowy, to znaczy, że zapisy ustawy są dyspozycją dla niezależnego krajowego regulatora, który na tej podstawie ma ściśle określić cele na najbliższe dwa czy cztery lata. Tak jest np. w Wielkiej Brytanii. Kluczem jest ścisłe określenie celów, bo wszystkiego się nie na zrobić. Bez tego telewizja nadal będzie robić, co chce" - podkreślił.
Zdaniem Mrozowskiego Unia może mieć także zastrzeżenia do sposobu finansowania mediów narodowych. Według projektu mają być one finansowane głównie z poboru składki audiowizualnej w wysokości 15 zł miesięcznie, która miałaby być pobierana od 1 stycznia 2017 r. wraz z rachunkami za prąd.
"Cała europejska reforma mediów publicznych polega na tym, że próbuje się ich działalność wyraźnie zawęzić do obszarów, które są nieatrakcyjne dla rynku i tam można skierować pieniądze publiczne. Trzeba najpierw obliczyć koszty, a potem przełożyć je na obciążenia publiczne. To nie może być tak, że ustalimy sobie podatek 15 zł na media, a potem się będziemy zastanowić, jak te pieniądze wydać" - ciągnął ekspert.
Zdaniem Mrozowskiego problemem może być także niejasny podział kompetencji pomiędzy obu regulatorów rynku medialnego - dotychczasową Krajową Radę Radiofonii i Telewizji oraz nową Radę Mediów Narodowych (RMN). Rada ta - według projektu ustawy o mediach narodowych - ma składać się z sześciu członków mianowanych przez Sejm, Senat i prezydenta na 6-letnią kadencję. To zadaniem RMN ma być powoływanie, odwoływanie i rozliczanie dyrektorów mediów narodowych. Władze poszczególnych mediów, czyli dyrektorzy naczelni, mają być wybierani w drodze konkursów jawnych spośród kandydatów zgłoszonych m.in. przez organizacje społeczne i stowarzyszenia twórcze.
"Rada Mediów Narodowych będzie de facto radą nadzorczą dla poszczególnych anten. Ale KRRiT zostaje i też będzie miała wobec nich pewne kompetencje, bo nadal mamy pewne ogólne standardy programowe, kwoty europejskie, itp. obowiązujące i dla mediów publicznych, i prywatnych" - dodał.
Dodatkowo projekt ustawy medialnej zakłada jeszcze inny rodzaj ciała, które ma kontrolować media narodowe: społeczne rady programowe przy poszczególnych instytucjach. Zgodnie z projektem zostaną one utworzone z kandydatów zgłoszonych przez: organizacje społeczne, związki zawodowe, związki wyznaniowe, stowarzyszenia. Społeczne rady programowe mają oceniać realizację misji przez poszczególne media i będą mogły występować z wnioskami personalnymi.
"Wzmocnienie społecznych rad programowych wydaje się dobrym pomysłem, bo jest zgodne z unijnymi zaleceniami dotyczącymi uspołecznienia mediów. Dziś mamy wprawdzie także społeczne rady, ale są one instytucjami fasadowymi i nie mają żadnego wpływu na politykę programową. W nowym projekcie zyskają one pewne kompetencje, bo w sytuacji, gdy działania redaktorów naczelnych czy kierowników anten będą sprzeczne z ich zaleceniami, rada będzie mogła domagać się odwołania dyrektora. Czy to będzie jednak rzeczywiście działać będzie w dużej mierze zależeć od praktyki i zachowania szefa Rady Mediów Narodowych" - ocenił ekspert.
Według projektu dyrektor medium narodowego będzie powoływany i odwoływany na dwuletnią kadencję przez przewodniczącego Rady Mediów Narodowych, po przeprowadzeniu przez Radę konkursu. Odwołać go będzie można w wypadku rażącego naruszenia obowiązków dyrektora naczelnego określonych w ustawie lub statucie, niezatwierdzenia przez Radę dwuletniego lub rocznego planu działalności anteny, przedstawienia przez społeczną radę programową ujemnej oceny pełnienia misji publicznej przez daną osobę prawną w ciągu minionego roku kierowania nią przez dyrektora naczelnego lub wystąpienia przez przewodniczącego społecznej rady programowej danej osoby prawnej z umotywowanym wnioskiem o odwołanie dyrektora naczelnego - wówczas tylko za uprzednią zgodą Rady Mediów.
W ocenie Mrozowskiego dwa lata to zbyt krótko, by wprowadzić i zrealizować konsekwentną politykę programową.
"W tym czasie nie da się zrealizować przyzwoitego programu: wprowadzenie do produkcji dobrego serialu trwa ponad rok, a zobaczenie jego owoców jeszcze dłużej, więc tym bardziej trudne będzie realizowanie strategicznego przedsięwzięcia na rynku lub zobaczenie efektów polityki programowej większej liczby audycji" - ocenił ekspert.
Ma on także wątpliwości co do sposobu, w jaki nowe przepisy mają zapewnić autonomię dyrektorów anten od polityków.
"Z jednej strony nadawcy publiczni nie mogą stanowić księstwa w państwie i media publiczne są po to, by realizować określone zadania. Z drugiej strony, pomiędzy dyrektorami naczelnymi a politykami powinno się wznosić pewne bariery, by ograniczyć możliwości bezpośredniego sterowania przez polityków" - powiedział. Jak opisywał, w tej chwili ten mechanizm funkcjonuje tak, że powoływana przez polityków KRRiT powołuje rady nadzorcze, a rady powołują naczelnych, przy czym i członków rady i dyrektorów anten można bez problemu odwołać, ale w praktyce nie zdarza się to zbyt często. Nowa propozycja usuwa jedno z tych ogniw - radę nadzorczą, co może - zdaniem eksperta - ułatwić ręczne sterowanie anteną. Uzależnienie nowej Rady Mediów Narodowych od polityków wzmacnia też - jak podkreślał - propozycja, by szefa RMN powoływał spośród jej członków Marszałek Sejmu.