Otwarcie powiedziałem prezydentowi Andrzejowi Dudzie, iż nie widzę przesłanek do wprowadzenia systemu prezydenckiego - powiedział "Gazecie Polskiej" prezes PiS Jarosław Kaczyński. W jego ocenie taka zmiana mogłaby być "źródłem czegoś niedobrego". "Nie jesteśmy szaleńcami" - dodał.
• "Na pewno nie będziemy jako partia mająca większość wzywać ludzi do tego, by poparli ryzykowną zmianę ustrojową, która w przyszłości może być źródłem czegoś niedobrego. Nie jesteśmy szaleńcami" - podkreślił Jarosław Kaczyński.
• Jak mówił, w dzisiejszych czasach zbyt często zdarza się tak, iż wybory prezydenckie przeradzają się w formę plebiscytu, w którym zwycięża nie odpowiedzialny polityk, lecz bardziej polityk celebryta.
• "Powiedziałem prezydentowi, że nie chcę zajmować się sporami pokoleniowymi między czterdziestolatkami - tak prezes PiS odpowiedział na pytanie o zainteresowanie prezydenta Andrzeja Dudy m.in. ministerstwem sprawiedliwości.
Z inicjatywą przeprowadzenia referendum w sprawie zmian w konstytucji wyszedł prezydent Duda. Miałoby ono określić m.in. kierunek ewentualnych zmian modelu ustrojowego. We wcześniejszych wywiadach Andrzej Duda sugerował wzmocnienie roli prezydenta w nowej konstytucji.
"Zupełnie otwarcie powiedziałem panu prezydentowi Andrzejowi Dudzie, iż nie widzę żadnych przesłanek, przy ustabilizowanym systemie politycznym, do tego, by wprowadzić w Polsce system prezydencki, który zawsze tworzy ryzyko, iż osoba bez odpowiedniego doświadczenia politycznego, bez umiejętności, a czasem - może się tak zdarzyć, tylko proszę nie odnosić tego do pana Andrzeja Dudy - człowiek złej woli uzyska bardzo dużą władzę, i to bez realnej kontroli" - powiedział prezes PiS w wywiadzie dla "GP".
Jak podkreślił Kaczyński, "między premierem, nawet premierem o uprawnieniach kanclerskich, a prezydentem jest ta różnica, że ci pierwsi podlegają kontroli parlamentu, własnej partii, a prezydent nie". "Z tego punktu widzenia system prezydencki zawsze będzie bardziej ryzykowny. Tym bardziej, że u nas nie ma - tak jak w Stanach Zjednoczonych - potężnych, z tradycjami, instytucji kontrolujących władzę prezydencką" - powiedział.
"Mój krytyczny stosunek do zwiększenia uprawnień prezydenta nie oznacza niechęci wobec zmiany konstytucji" - zaznaczył prezes PiS. Przyznał, że "jeśli mielibyśmy wzmacniać czyjeś uprawnienia w ustawie zasadniczej, to premiera w stronę uprawnień kanclerskich".
Pytany o to, czy będzie zgoda na referendum, Kaczyński odpowiedział, że zależy to "od bardzo wielu czynników". "Jednak na pewno nie będziemy jako partia mająca większość i rząd wzywać ludzi do tego, by poparli ryzykowną zmianę ustrojową, która w przyszłości może być źródłem czegoś niedobrego. Nie jesteśmy szaleńcami" - podkreślił.
"Niestety w dzisiejszych czasach zbyt często zdarza się tak, iż wybory prezydenckie przeradzają się w jakąś formę plebiscytu, w którym zwycięża nie odpowiedzialny polityk, lecz bardziej polityk celebryta. Przykład Francji pokazuje dobitnie, ile złego może się wydarzyć w wyniku takiej sytuacji" - zaznaczył.
Nawiązując do współpracy pomiędzy nim jako premierem a byłym prezydentem Lechem Kaczyńskim, prezes PiS stwierdził, że "w polskich warunkach możliwa jest umowa polityczna, co do podziału kompetencji, i to da się zrobić bez zmiany konstytucji". Przypomniał, że dominującą rolę w tamtych czasach w sprawach zagranicznych odgrywał prezydent.
"Oczywiście premier nie jest z nich wyłączony. Musi spotykać się, jeździć itd. Jednak dominującą rolę w moich czasach odgrywał ośrodek prezydencki. Na Rady Europejskie może jeździć też prezydent. Musi oczywiście uzgadniać stanowisko z rządem, lecz nic nie stoi na przeszkodzie, by otrzymał pełnomocnictwo i reprezentował kraj" - podkreślił.
W jego ocenie dzisiaj nie działa to w ten sposób i "prawdopodobnie jest to przyczyną napięć między rządem a prezydentem".
Prezes PiS pytany, czy podział w tzw. obozie dobrej zmiany jest realnym zagrożeniem, odpowiedział, że partia jest zdeterminowana, żeby do tego nie dopuścić.
"Zrobimy wszystko, by utrzymać jedność, ale wszystko w granicach zdrowego rozsądku. Nie możemy i nie zgodzimy się na zmiany pozorne, szczególnie w sferach, w których zmiany są możliwe bardzo rzadko. A wymiar sprawiedliwości jest właśnie taką sferą" - powiedział Kaczyński.
"Jednak naprawdę głęboko wierzę w to, że do porozumienia dojdziemy, a rozbieżności są jedynie skutkiem paru niefortunnych okoliczności" - dodał.
Kaczyński był także pytany, jak odczytuje deklarację prezydenta Andrzeja Dudy, że w jego szczególnym zainteresowaniu pozostają resorty: sprawiedliwości, obrony narodowej i spraw zagranicznych.
"Jeśli chodzi o resort sprawiedliwości, to podczas rozmowy z prezydentem powiedziałem mu, iż nie chcę zajmować się sporami pokoleniowymi między czterdziestolatkami. Ministerstwo działa bardzo dobrze" - stwierdził.
"Jeśli chodzi o obronę narodową, to wymiary tego sporu są znane i ja w tej sprawie nie mam nic do dodania" - podkreślił Kaczyński.
Prezes PiS dopytywany był także o "zgrzyt na linii rząd-prezydent" oraz o to, jak ocenia działania MON Kaczyński ocenił, że w resorcie obrony narodowej zachodzą daleko idące korzystne zmiany i jest to efekt "ogromnej determinacji i energii" ministra Antoniego Macierewicza.
"Z drugiej strony przeciwko tym działaniom został uruchomiony potężny front obrony status quo i ten zgrzyt jest w znacznej mierze efektem potężnej kampanii szkalowania szefa MON" - zaznaczył.
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Jarosław Kaczyński stanowczo: Nie zwiększymy uprawnień prezydenta. Nie jesteśmy szaleńcami